środa, 24 października 2012

Rozdział 9 "Po policzkach spływały mi stróżki łez, szturchnęłam Louisa jednocześnie zakrywając się szczelniej kołdrą."



Dni mijały dość spokojnie. Pogoda była coraz ładniejsza, choć nie obeszło się bez deszczu. Często siadałam przed oknem i patrząc na spływające krople deszczu, wyciszałam się. Zapominałam o wszystkich nieprzyjemnościach, a co najważniejsze, z głowy wylatywały mi myśli o narkotykach. 

Siedziałam pogrążona w marzeniach, z których wybudziło mnie wibrowanie telefonu.

„Będziesz?”

Chwilę biłam się z myślami. Nałóg był silniejszy, nie mogłam się temu oprzeć, to było dla mnie za trudne. 

Byłam słaba, nie miałam jakiejkolwiek siły, by podnieść się z dna, spojrzeć w bezchmurne niebo i stwierdzić, że moje problemy się skończyły. 

Poza tym, nie chciałam wystawiać jedynej osoby, która nie patrzyła na mnie, jak na dziwoląga. Powoli powracała moja wiara w przyjaźń. Malutkimi krokami, ale była jakaś nadzieja, światełko w tunelu. Być może z czasem coś się zmieni. 

Będąc już w parku, postanowiłam walczyć o normalne życie, czy dam radę? 

- Cześć Louis, rozmawiałeś z nim?
- Od tamtego dnia się do mnie odzywa.
- Wszystko będzie dobrze, gorzej być nie może – poklepałam go po plecach.
- Dzięki, że jesteś.
- Louis, przestań.
- Nie, nie mogę tak dużej. Traktuję cię jak przyjaciółkę, cholera, jesteś nią!
- Wiesz, pewnie nie uwierzysz, ale i ty dla mnie jesteś przyjacielem. 

W tamtym momencie zrozumiałam ile straciłam przez ostatnie lata. Wystarczyło trochę cierpliwości, zaufania. Uśmiechnęłam się do chłopaka.
Było lepiej, ale nie tak dobrze, by zapomnieć o nałogu. 

**

Odlatywali w daleką podróż. Czasami były to wyprawy, podczas których gubili się w sobie, nie mogąc odnaleźć najmniejszej rzeczy należącej do rzeczywistości. W takich przypadkach zostawali w tym awaryjnym świecie całymi godzinami, nikt nie był w stanie wyciągnąć ich z miejsca, w którym było im tak dobrze. 

Prowadzeni złudzeniami docierali w różne miejsca, robili rzeczy, których świadomie nigdy, by nie zrobili. 

Inna przestrzeń, inne życie, przede wszystkim oni byli wtedy inni. Pytanie tylko, kiedy byli prawdziwi? 

Niestety, żadne z nich tego nie wiedziało, wplątywało się w sieć kłamstw coraz bardziej.
I jak zawsze trafili do klubu, bawili się w swoim towarzystwie. Koło się zataczało.
Przecież mimo wszystko, kiedyś musieli się zorientować, co takiego ze sobą wyprawiają, kiedy rzeczywistość przysłaniana była przez kolorową, kłamliwą mgłę. 

**

Tylko trzy dni dzieliły mnie od balu, musiałem się przygotować. Próbowałem pogodzić się z Harrym, ale chłopak nie chciał mnie słuchać.
Razem z Grace postanowiliśmy nie brać do balu. Powiedziała, że nie chce mi zepsuć tego wieczoru…

**

Miałam nie brać przez trzy dni? Wyzwanie, cholerne wyzwanie i ogromna walka z samą sobą.
W pośpiechu wyjęłam farby, pędzle i sztalugi, ustawiłam wszystko przed oknem i wzięłam się do roboty.

Przez pierwszy dzień mej męki malowałam. Nie było tak źle, prawie zapomniałam o narkotykach. Papierosy mi w tym pomogły…
Drugi dzień zleciał mi na przeglądaniu starych zdjęć z dzieciństwa, pomagał mi przy tym alkohol. 

I w końcu, nadszedł ten wyczekiwany dzień balu. Był wieczór, impreza trwała w najlepsze. Wiedziałam, że nie zastanę go na ławce, ale postanowiłam tam pójść. 

Nałożyłam obszerną bluzę i wyszłam z domu bez słowa.

Park był strasznie pusty tamtego wieczoru. Siedziałam tam około godziny, nudziło mi się. 

**

Zachowywałem się, jak idiota. Przecież Louis był moim najlepszym przyjacielem. Co prawda miałem jeszcze Niall’a, Liam’a i Zayn’a, ale to już nie było to samo. Louisowi mogłem powiedzieć wszystko bez większego skrępowania. 

Nałożyłem buty i poszedłem w stronę szkoły, musiałem go przeprosić. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że właśnie w tej chwili trwał bal maturalny. 

Miałem nadzieję, że chłopak wyrwie się na chwilę, że poświęci mi choć minutkę i nie potraktuje mnie tak, jak ja jego. Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby tak zrobił, miał do tego prawo i nie miałbym mu tego za złe. 

Byłem już w pobliżu szkoły, kiedy zauważyłem swojego przyjaciela. Stał przed wejściem i rozmawiał z kimś przez telefon, był zdenerwowany. Chwilę później ruszyłem za nim w stronę parku. Nie powinienem go śledzić, ale jego zachowanie mnie zaniepokoiło, nigdy go takiego nie widziałem. 

Szedłem jego śladem i co chwilę się chowałem za różnymi śmietnikami i budynkami, bo Louis cały czas się odwracał. W parku było mi o wiele łatwiej, drzewa dostarczały o wiele lepszych kryjówek.

Był moment, że byłem pewny, iż go zgubiłem, ale zorientowałem się, że siedział na ławce. Nie był sam. Podszedłem bliżej. To była Grace. Rozmawiali o czymś, Louis wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni marynarki. Byłem za daleko, by dojrzeć, co znajdowało się małym woreczku. W końcu się domyśliłem. Narkotyki…

Oboje wstali z nieobecnym wyrazem twarzy i poszli przed siebie. Bezzwłocznie ruszyłem za nimi, nie mogłem stracić ich z oczu. 

Idąc za parą pogrążoną w dziwnym transie, rozmyślałem nad tym, jak mogłem niczego nie zauważyć. Przecież byłem jego przyjacielem, powinienem. 

Louis złapał rudowłosą za rękę i pociągnął do jakiegoś klubu. Nie wszedłem za nimi, czekałem na zewnątrz. Wyszli po kilku godzinach głośno się śmiejąc. Byli w o wiele gorszym stanie, niż, jak tam wchodzili. Nie mogłem tak tego zostawić. Sięgnąłem po telefon, zrobiłem kilka zdjęć na wypadek, gdyby Louis się wypierał. Miałem pójść za nimi, ale kiedy oderwałem wzrok od telefonu, ich już nie było. 

Westchnąwszy udałem się do domu, by się wyspać i rano odwiedzić przyjaciela.

Wstrząśnięty i niedowierzający w dalszym ciągu w to co zobaczyłem, położyłem się na łóżku i usnąłem. 

**

Obudziłam się wypoczęta, jak nigdy dotąd. Przetarłam zaspane oczy, przeciągnęłam się, jak kociak, przewróciłam na drugi bok i zamarłam. Koło mnie leżał Louis. 

Szybko się podniosłam, omiotłam wzrokiem pomieszczenie i dopiero wtedy zorientowałam się, że nie byłam u siebie. 

Na podłodze leżał garnitur chłopaka i moje ciuchy… wszystkie. Spojrzałam pod kołdrę. Byłam naga.

Nie, to nie mogła być prawda! Przecież to niedorzeczne. Modliłam się, by moje podejrzenia nie okazały się słuszne.

Po policzkach spływały mi stróżki łez, szturchnęłam Louisa jednocześnie zakrywając się szczelniej kołdrą. Nie mogłam się powstrzymać od płaczu. 

- Grace?! A co ty robisz w moim łóżku?!
- Chciałam zapytać o to samo.
- Czemu płaczesz? To chyba nic wielkiego, nie?
- Rozejrzyj się, a potem spójrz na siebie.
- Nie, powiedz mi, że tego nie zrobiliśmy.
- Wszystko wskazuje na to, że jednak zrobiliśmy. I wiesz co, wydaje mi się, że to nie pierwszy raz.
- Cośmy narobili, Grace.
-Wiem, tak nie może być. Na dodatek nic nie pamiętamy. Louis, to nie może tak wyglądać.
- Wiem, ubierz się, odprowadzę cię do domu.
- Nie musisz.
- Ale chcę, nie sprzeczaj się ze mną. Wyjdę z pokoju, a ty się ubierz.

Tomlinson opuścił pokój. Zebrałam swoje rzeczy z podłogi, nałożyłam szybko na siebie. Złapałam za klamkę i wyszłam z pokoju chłopaka. Mogłam jeszcze chwilę poczekać, Louis właśnie rozmawiał z Harrym. Kędzierzawy zrobił bardzo zdziwioną minę, nie mógł wydusić z siebie słowa. 

- Louis, ja już pójdę, nie martw się o mnie. 

Zostawiłam ich samych.


 ****
Cześć, jest i kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nie ma w nim błędów, gdyż raz to czytałam i nie chcę mi się jeszcze raz tego robić. Obym was nim nie zanudziła. Do następnego ;) 

sobota, 13 października 2012

Rozdział 8 "Co takiego miał Louis, czego ja nie miałem?"


Louis i Grace przemierzali kolejne uliczki Londynu. Latarnie powoli się zapalały, z granatowego nieba zeszło już słońce i zrobiło miejsce księżycowi. Nadeszła noc, ich stała towarzyszka.

Chłopak ciągnął Grace w jakieś miejsce. Stanęli pod klubem, budynek trząsł się od głośnej muzyki, weszli do środka zwabieni dobrą zabawą. Cała sala wypełniona była tańczącymi ludźmi. Wszędzie pojawiały się strugi kolorowego światła. Bawili się świetnie, po kilku drinkach i kolejnej dawce prochów wpadli na siebie. Tańczyli razem, nie wiedząc co tak naprawdę się dzieje. Louis przyciągnął dziewczynę do siebie i złapał w pasie. W tamtym świecie robili wszystko na co mieli tylko ochotę bez względu na konsekwencje. Reczy, których w rzeczywistości by nie zrobili, o których w ogóle by nie pomyśleli. Zbliżył niebezpiecznie blisko twarz do jej piegowatej buzi, nawet gdyby chciał spojrzeć w jej oczy, ujrzałby tylko ogromną przestrzeń, w której mógł być każdym. Musnął lekko jej usta, dziewczyna nie opierała się, ujęła jego twarz w kruche dłonie. Przecież to i tak nic nie znaczyło, następnego dnia mieli tego nie pamiętać. Jednak zaszło to o wiele za daleko. Zanim się obejrzeli, szli w stronę toalet, chwilę później zniknęli w jednej z kabin. Alkohol i narkotyki całkowicie uderzyły im do głów.

Po jakimś czasie Grace wyszła z małego pomieszczenia przeznaczonego dla jednej osoby, zapinając guziki czarnego swetra, po niej wyszedł Louis, który miał rozczochrane włosy i niedopięty rozporek. I tak, jak gdyby nic, poszli bawić się dalej.

Powtarzało się to bardzo często. Kluby, pocałunki, niezobowiązujący seks.

**

Obudziłem się w ogrodzie za domem. W ogóle nie pamiętałem, co wczoraj robiłem po rozmowie z Grace. Pewny byłem jednego, spędziłem ten czas z nią.

Idąc do domu i szukając drugiego buta, zastanawiałem się nad rozmową z Harrym. To był mój najlepszy przyjaciel zaraz po Grace. Stop! O czym ja właśnie pomyślałem? Nie miałbym nic przeciwko, ale wolałbym nie poruszać przy niej tego tematu.

Wszedłem do cichego domu, odkąd moja młodsza siostra Lottie odeszła, nie było jak dawniej. Miałem problemy, musiałem zawiesić szkołę na jakieś dwa lata, dlatego teraz jestem w tej samej klasie z Zayn’em, Niall’em i Liam’em.  A to wszystko za sprawą jakiegoś głupiego faceta jadącego po pijaku. Lottie szła do szkoły, przejście dla pieszych, niby bezpieczne miejsce, ale nagle pojawia się on, świat traci znaczenie, moja mała siostrzyczka umiera na miejscu. I to właśnie przelało czarę, wtedy zacząłem ćpać. Najpierw Inez, potem Lottie.
Przeszedłem prze korytarz, którego ściany były przesiąknięte bólem i smutkiem. Wszedłem do swojego pokoju, w którym panował ogromny bałagan, Nie zdążyłem dobrze usiąść na łóżku, kiedy w drzwiach pojawiła się moja mama.

- Gdzie byłeś przez całą noc?
- Mówiłem ci, że idę do Harry’ego.
- Miałam do ciebie sprawę, ale nie odbierałeś, więc zadzwoniłam do twojego przyjaciela. Bardzo się zdziwił. Powiedz mi, gdzie łazisz po nocach? W ogóle spójrz, jak wyglądasz!
- Daj mi spokój, jestem zmęczony.
- Louis, dziecko, ja się o ciebie martwię.
- Mamo, wszystko gra.

Wiedziałem, że nie do końca mi wierzyła. Jeszcze ta sprawa z Harrym, jak ja mogłem się wpakować w takie bagno.

**

Poniedziałkowy poranek nie zapowiadał się przyjemnie. Padało, niechętnie wyszłam z domu do szkoły. Kiedy pojawiłam się w budynku, ludzie patrzyli na mnie i coś do siebie szeptali. Niby nic nowego, ale było to dość dziwne, gdyż robiła to cała szkoła, a nie tylko moja klasa. Kiedy udało mi się dopchnąć do szafki, miałam ochotę do niej wejść i nie wychodzić przez resztę życia. Słyszałam tylko śmiechy, ożywione rozmowy na mój temat, które w jednej chwili ucichły, zagłuszyła je Clarie, która wyrwała mnie z zamyślenia.

- Ty i Louis Tomlinson?
- O czym ty do cholery mówisz?  - nie wiedziałam skąd się jej to wzięło.
- Popatrz – pokazała mi telefon, a raczej zdjęcie, na którym przytulam Louisa.
- Skąd to masz?
- Amanda rozesłała po całej szkole.

Mogłam się domyślić, pewnie wracała od swojego chłopaka. Byłam jednak szczęśliwa, że uwieczniła tylko ten uścisk. Miałam nadzieję, że  nie odkryła naszej tajemnicy.

- Przepuść mnie – Clarie zeszła mi z drogi.

Kierowałam się w stronę blondynki wymachującej telefonem na wszystkie możliwe strony. Zanim przecisnęłam się przez grupkę pierwszoklasistów, przy Amandzie stał Louis.

- O, popatrz, twoja dziewczyna się zjawiła – parsknęła śmiechem.
- Po co wymyślasz takie niestworzone historie? Grace nie jest moją dziewczyną.
- Przytuliła cię, widziałam, więc nie zaprzeczaj Tomlinson – warknęła.
- Już nie kręć, bo to ja ją przytuliłem, poza tym nie wtrącaj nosa w nieswoje sprawy.
- Bo co? Harry’ego teraz tu nie ma, nie muszę udawać kochającej i miłej dziewczyny.

W tym momencie coś za sobą poczułam, obróciłam głowę i ujrzałam Styles’a, który dawał mi jasne znaki, bym nie zdradzała jego obecności. Nie miałam takiego zamiaru, poza tym Louis nie będzie musiał go do niczego przekonywać.

- A ty co? Nie zaprzeczasz?
- Po co? Wiem, jaka jest prawda.
- Widziałam was!
- Serio? Ja też teraz cię widzę, a to chyba o niczym nie świadczy, prawda? – spojrzałam na nią – Myślisz, że jak nie ma twojego chłopaka, to możesz nami wszystkimi pomiatać?
- Nie rozśmieszaj mnie! Wszyscy jesteście nikim, nikt z was nie zasługuje na moją uwagę.
- Amando, radziłbym ci liczyć się ze słowami – pokazał na miejsce, w którym stał Harry.

Dziewczyna od razu zmieniła wyraz twarzy, zachichotała i podeszła do swojego chłopaka.

- Odejdź ode mnie! To koniec, nie rozumiesz? Nie będziesz robiła ze mnie idioty! Poza tym jesteś beznadziejna, zapamiętaj to!

Machnął na nią ręką i odszedł. Należało jej się.

- No i na co się gapicie idioci?

Ludzie się rozeszli, chciałam wrócić do mojej szafki, ale ktoś mnie zatrzymał, łapiąc za ramię.

- Chyba nie myślisz, że widziała, jak braliśmy?
- Nie martw się, gdyby tak było, rozpowiedziałaby to.
- Masz rację, idę poszukać Harry’ego.
- To dobry pomysł.
- A ty mogłabyś dać szansę tej Clarie.
- Louis! – zmrużyłam oczy.
- Spokojnie – podniósł ręce w geście obronnym.

**

Grace wcale nie była taka zła, jak o niej mówili. Lubiłem ją. Wcale się nie zdenerwowałem aferą ze zdjęciem. Prawda i tak wyszła na jaw, a Amanda była już nikim. Zresztą to nieważne, musiałem znaleźć Harry’ego. Przeszedłem sporą część szkoły, a po moim przyjacielu ani śladu.

Udałem się jeszcze do najmniej uczęszczanej części budynku. Był tam, siedział na parapecie i patrzył za okno.

- Harry, wszystko gra?
- Nic nie gra! Wiedzieliście, jaka ona jest i nic nie powiedzieliście!
- Chciałem dzisiaj z tobą o tym porozmawiać.
- Dopiero!?
- Przepraszam cię.
- Daruj sobie. A ta akcja z Grace? O co chodzi?

Rzucił we mnie telefonem, na którym było wyświetlone właśnie to zdjęcie, przez które było tyle szumu.

- Twoja mama do mnie wczoraj dzwoniła. Dlaczego po prostu jej nie powiedziałeś, że idziesz na randkę?
- Harry, nie spotykam się z Grace, spotkałem ją przypadkiem!

Nie mogłem powiedzieć mu prawdy.

- Przypadek? Myślisz, że w to uwierzę?! Że dziewczyna, która nikogo do siebie nie dopuszcza, pozwoli się od tak przytulić?
- Harry, nie mogę ci powiedzieć co mnie z nią łączy.
- A jednak coś was łączy! Świetnie – zeskoczył z parapetu.
- Nie wierzę! Podoba ci się Grace, dlatego tak na mnie najeżdżasz. Harry nie łączy mnie z nią żadne uczucie.
- Daj mi spokój!

Popchnął mnie i wybiegł ze szkoły. Świetnie. Wszystko zepsułem, dlaczego taki byłem? Musiałem znaleźć Grace, była jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać. Harry był na mnie wściekły, a reszta była na jakimś wyjeździe.

Szukając rudowłosej dziewczyny, zastanawiałem się nad zachowaniem Hazzy. Skoro podobała mu się Grace, mógł mi powiedzieć. Wspierałbym go w każdej sytuacji. Szkoda tylko, że dziewczyna nie chciała z nim rozmawiać.

Po całym dniu szukania nie znalazłem ani Grace, ani Harry’ego.

**

Nie wiem dlaczego uciekłem. Byłem zły, nie tyle co na Louisa, ale na siebie. Jak mogłem nie widzieć prawdziwego zachowania Amandy? W ogóle co ja w niej widziałem?

Jeszcze ta Grace. Nie mogłem wyrzucić jej z głowy, nie wiem, czy mi się podobała. Wiedziałem jednak jedno, ona i Louis coś ukrywali, musiałem za wszelką cenę dowiedzieć się co.
Siedziałem na jakiejś ławce i rozmyślałem o Grace. Chciałem ją poznać, ale ona wszystkich od siebie odpychała. Co takiego miał Louis, czego ja nie miałem?

Wieczorem wróciłem do domu, Tomlinson próbował się ze mną kontaktować, ale nie miałem ochoty z nim rozmawiać, musiałem przemyśleć kilka rzeczy. 

**************
Cześć wszystkim. Jak widzicie kolejny pojawił się szybciej niż ostatnio. 
Cóż, tylko dwa komentarze, ale zawsze to coś. Proszę was, niech każdy kto czyta to opowiadanie napisze komentarz pod tym rozdziałem, to naprawdę niewiele. Nie zajmuje wcale tak dużo czasu. 

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 7 "Narkotyki krążyły w ich nabrzmiałych żyłach, rzeczywistość spadała na drugi plan."




Przerzuciłam torbę przez ramię i poszłam za Tomlinsonem. Kiedy byłam na miejscu, ukryłam się za drzewem, by mnie nie zauważył. Czekał na kogoś. Chodził nerwowo w koło, co chwilę spoglądając na wyświetlacz telefonu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu koło Louisa pojawił się Mark.

Przetarłam na wszelki wypadek oczy, ale widok się nie zmienił. Zobaczyłam jak Tomlinson wręcza mu pieniądze, sam zaś chowa woreczek z tabletkami do kieszeni bluzy, drugi z białym proszkiem do spodni. Wtedy wszystko zrozumiałam, Louis ćpał. Wyniósł mnie wtedy stamtąd, bo był taki jak ja. A może miał przy sobie prochy i nie chciał wpaść, jakby dyrektor zarządził przeszukanie wszystkich uczniów. Nieważne.

Chłopak usiadł na ławce i zwiesił głowę, podeszłam po cichutku i zajęłam miejsce obok. 

- Widzę, że znasz Marka.
- Wszystko widziałaś?
- Tak, od kiedy bierzesz?
- Od dawna. Nie umiem z tym skończyć. Jeszcze teraz, po tym, co powiedziała ta kłamliwa suka.
- Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem. Ktoś o tym wie? Wiesz… o prochach?
- Nie i nikt nie może się dowiedzieć.
- O to możesz być spokojny, nie zależy mi na plotkach.
- Musisz pogadać z Harrym.
- A to niby z jakiej racji?
- Nie wciśniesz mu kitu, że nigdy cię u niego nie było. Opowiedział mi o tym. 

W moich oczach pojawiły się łzy wstydu. 

- Doprowadzam się do beznadziejnego stanu, ale sam wiesz, jak to jest. Nie będę z nikim rozmawiać, Louis. Nie chcę.
- Schowaj dumę do kieszeni i z nim pogadaj.
- Nie będę z nim rozmawiać, bo nie chcę, poza tym nie lubię go.
- Jak każdego. Harry’ego jeszcze nie znasz.
- Jeśli tak uważasz, idę sobie. 

Kiedy byłam na końcu ścieżki, spojrzałam na Louisa. Dlaczego mu tak na tym zależało? 
Rozumiem, że to jego przyjaciel, ale… zresztą nieważne. 

Nie miałam ochoty wracać do szkoły, poszłam prosto do domu. 

Dopiero teraz zauważyłam bałagan w pokoju. Na łóżku leżały moje prace, na podłodze farby, pędzle, ołówki. Usiadłam na materacu, uprzątnęłam wszystko i wyjęłam jedną kartkę. Patrzyłam w pełne radości oczy mojego brata. Zacisnęłam mocno powieki, schowałam rysunki do szafki, po czym położyłam się na dywanie. 

Louis… Nigdy nie podejrzewałam go o narkotyki. Jak to możliwe, że tak dobrze się z tym krył? Musiał być cholernie dobrym aktorem, czego mu zazdrościłam. Po tym, jak nie wytrzymałam w szkole, postanowiłam się pilnować. 


Minął kolejny tydzień, a ze mną nie było ani lepiej ani gorzej. 

Był piątek, nie martwiłam się o następny dzień, mogłam iść spokojnie do parku. Rodzicie wiecznie zawracali mi głowę, potrzebowałam trochę spokoju. Jak zawsze usiadłam na ławce, nie spodziewałam się wtedy nikogo. 

- Cześć – wzdrygnęłam się, słysząc obok męski głos.
- Czego chcesz Louis?
- Wracałem od Harry’ego i cię zobaczyłem. 

Położyłam stopy na ławce i wygodnie się oparłam. Wyjęłam woreczek z kieszeni, zawartość wysypałam na otwartą dłoń, cały czas patrząc na Louisa, włożyłam jedną tabletkę do ust i złośliwie się uśmiechnęłam. Sama do końca nie wiedziałam, co mną wtedy kierowało. Smutek i ból rozsadzał mnie od środka, po prostu nie mogłam tego pokazać. Podsunęłam mu tabletki pod nos. 

- Wiem, że tego chcesz – odwrócił wzrok, chwycił jedną pastylkę i zrobił to co ja.

Wzięliśmy jeszcze po dwie. 

Byłam odprężona, a co najważniejsze wszystkie myśli odleciały, czułam się wolna.
Wraz z Louisem biegaliśmy po całym parku z rozłożonymi ramionami. 

Nie wiem, co działo się później, bo świadomość przestała działać. Obudziłam się w swoim łóżku. W moich włosach było pełno liści i trawy. Od razu poszłam wziąć prysznic.
Brud ściekał z mojego ciała, byłam przerażona, co my takiego robiliśmy? Będąc całkiem czysta, założyłam szlafrok i poszłam poszukać jakichś ubrań.

Głodna zeszłam na dół. W kuchni zastałam mamę, już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zadzwonił dzwonek i uratowana pobiegłam otworzyć.

- Co ty tu robisz? – patrzyłam z niedowierzaniem na Harry’ego, który stał na ganku mojego domu.
- Chciałem cię o coś zapytać.
- Pytaj, skoro musisz – w ogóle skąd wiedział, gdzie mieszkam?
- To prawda, że kiedyś przyjaźniłaś się z Louisem? – był zdenerwowany, wodził wzrokiem we wszystkie strony.
- Nie, nigdy się z nim nie przyjaźniłam.
- Oh – spuścił głowę.
- Po to tu przyszedłeś? Poza tym skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
- Nie, chciałem zapytać, czy go wczoraj widziałaś, nie wrócił na noc do domu, a jeśli chodzi o  adres, poprosiłem o niego Clarie.
- Clarie, mogłam się domyślić. Nie, nie widziałam go – skłamałam – dlaczego przyszedłeś z tym do mnie?
- Nie wiem, byłem już wszędzie.
- No, idź już sobie!

Krzyknęłam na niego sama nie znając tego powodu. Chłopak odszedł widocznie zawiedziony tym, że niczego się nie dowiedział. 

Weszłam z powrotem do domu, mama zadawała mnóstwo pytań, ale ją zbyłam i zaszyłam się w pokoju. Gdzie mógł zniknąć Louis, skoro ja wróciłam do domu? 

Nie żebym się nim przejmowała, ale nie mogłam wyrzucić go z głowy. Wieczorem udałam się do parku, chłopak siedział na ławce. 

- Gdzie się podziewałeś?
- Nie wiem.
- Harry u mnie był i się o ciebie pytał. 

**

Grace w końcu się pojawiła, czekałem na nią od samego rana. Kiedy powiedziała mi o Harrym, zmartwiłem się jeszcze bardziej. Ten chłopak miał dobre serce i gdyby dowiedział się, jaki jego przyjaciel jest naprawdę, przeżyłby wstrząs.

- Nie powiedziałaś mu nic, prawda?
- Nie. Martwił się o ciebie, widziałam to.
- Nie chcę go okłamywać, ale z drugiej strony nie chcę go ranić.
- Wiem, jak się czujesz, Louis. 

Rozmawialiśmy bardzo długo, a potem znowu nie potrafiliśmy się powstrzymać. 

**

Narkotyki krążyły w ich nabrzmiałych żyłach, rzeczywistość spadała na drugi plan. Pogrążeni w innym świecie, biegali po parku. Łapali się za ręce i kręcili w koło, śmiejąc się najgłośniej, jak potrafili. W ciągu nocy zwiedzili pół miasta, nic nie mogło stanąć im na drodze w byciu szczęśliwymi. Ale czy naprawdę tacy byli? Może było to tylko ich wyobrażenie, nierealne szczęście, które tworzyli będąc w swoim towarzystwie, pod wpływek narkotyków. 

**

Przecież przyjaźń nie istnieje! Skąd mi to mogło przyjść do głowy? Czyżbym naprawdę polubiła Louisa? Nie znałam go, nie tego prawdziwego Tomlinsona. Znałam chłopaka, który ze mną ćpał, zmieniał się w mgnieniu oka. 

Siedziałam na zimnej podłodze przed oknem i czekałam aż słońce wzejdzie. Moja świadomość powoli wracała na swoje miejsce. Mogłam trzeźwo myśleć. 

Z ostatniej nocy nie pamiętałam kompletnie nic. Próbowałam na wszelkie sposoby, przypomnieć sobie cokolwiek, ale nie byłam w stanie. Wędrowałam po wyniszczonym umyśle w nadziei znalezienia skrawka tamtej nocy. Niestety nie udało się. 

Samotność mnie w końcu przerosła, nie chciałam jej, tego było już dla mnie za dużo, przecież nie mogłam tak żyć. 


Kolejny tydzień minął szybko. Nic się nie zmieniło. Szkoła, dom, wspólne ćpanie.

Siedziałam na łóżku bezskutecznie próbując czytać książkę. Tamtego dnia nie mogłam się na niczym skupić, moje myśli ograniczały się do narkotyków, nie mogłam przestań o nich myśleć. Normalnie siedziałabym już z Louisem w parku, ale po naszych ostatnich przygodach rodzicie zabronili mi wychodzić w weekendy.  Dostałam sms, wyrzuciłam książkę za siebie i szybko spojrzałam na wyświetlacz. 

„Gdzie jesteś? Czekam.”

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wzięłam torbę i wyszłam przez okno. Upewniwszy się, że rodzice niczego nie zauważyli, przeszłam przez płot i pobiegłam w stronę parku. 

- Cześć – wydyszałam.
- Gdzie byłaś?
- W domu, rodzice mnie uwięzili, ale jak widzisz, przyszłam.
- Bardzo się z tego cieszę, muszę z kimś porozmawiać.
- Ze mną?
- Tak.
- No dobrze, więc o czym?
- Chodzi o Harry’ego.
- Co ja mam z tym wspólnego?
- No nic, po prostu chciałem porozmawiać, ale wiedzę, że nic z tego nie będzie. 

Spojrzałam w jego smutne oczy, coś go gryzło. Zmiękłam, nie mogłam wtedy tak po prostu odejść. 
 
- Przepraszam – położyłam swoją dłoń na jego – mów.
- Dzięki – jego twarz rozświetlił maleńki uśmiech – Martwię się o niego. Chociaż bardziej niepokoi mnie jego związek z Amandą. On chce to skończyć, ale najwidoczniej się boi.
- Widzi, jaka jest i nadal nie umie się przełamać?
- Właśnie, a to mój najlepszy przyjaciel i nie chcę, żeby przypadkiem stał się taki sam, jak ona. To naprawdę dobry chłopak i zasługuje na kogoś lepszego.
- Wierzę, porozmawiaj z nim, na pewno poskutkuje.
- Spróbuję i dziękuję.
- Za co?
- Za to, że mnie wysłuchałaś – bez żadnego uprzedzenia mocno mnie przytulił, zdziwiona odwzajemniłam uścisk. 

 A potem standardowo, tabletka po tabletce i zaczynała się wycieczka do innego życia. 

*****
Cześć, dawno mnie tutaj nie było, a obiecałam, że skończę tego bloga. Jednak nie mam zbyt dużo czasu na dodawanie rozdziałów, choć już całe opowiadanie jest napisane. Mam nadzieję, że dzisiejsza notka wam się spodoba. 
Liczę na jakieś komentarze, miło mi się je czyta, naprawdę. Wiem, że nie piszę tego dla siebie.